niktt niktt
320
BLOG

La Concha - zapisane w muszli

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Przed laty, kończąc wielotygodniową wędrówkę po Hiszpanii i Portugalii, nieoczekiwanie dla nas samych znaleźliśmy się w San Sebastian. Nieoczekiwanie, bo nie planowaliśmy tam odwiedzin. Ot tak, wracając, zatrzymaliśmy się tam po drodze na kilka dni. Był próg jesieni, a my, mocno już zmęczeni długą wyprawą, postanowiliśmy przycupnąć tam na chwilę, szukając odrobiny spokoju.

Pogoda była kiepska i nie zachęcała do plażowania. Chmury, znużone błąkaniem się po niebie oddalały się od siebie, to znów zbliżały. I tak w kółko. Bez sensu i bez przekonania. Słońce pojawiało się rzadko, a kiedy się już pojawiło, to ślizgało się tylko niedbale po kamiennych blatach pustych stolików w kawiarnianych ogródkach. Sezon kończył się w sposób nadto widoczny. A my, cóż my - zbawiennie zagubieni w rzeczywistości odległej od rodzimych swarów, smakowaliśmy dogasające lato.

San Sebastian nie tylko jest gwarne, ale i jest dostatnie. Czuje się tutaj zapach pieniędzy. Trochę jak w Monte Carlo albo w kurortach Lazurowego Wybrzeża. Tu można za Himilsbachem i Maklakiewiczem śmiało powiedzieć: „Tak właśnie pachnie szmal”.

Łaziło się jednak po tym San Sebastian świetnie. W poczuciu jakiegoś zagubienia w miejscu, gdzie chciałoby się przebywać bardzo długo, może nawet bez końca. Gdzie spędzić by się chciało nie tylko dojrzałość, ale i starość, i w końcu doczekać tu bezbolesnej śmierci. Tak mi się wtedy wydawało. Było to bowiem zaledwie w kilka lat od uzyskania tej naszej siermiężnej i wątłej wolności. Wciąż niepewnie stawiałem stopy na takich, wyślizganych dobrobytem, kamieniach. Wciąż drzemała we mnie ukryta obawa nieuchronności wszech przemijania, drążyło poczucie odwracalności tamtego zdarzenia początkowego. Łapczywie więc pożerałem świat, pędząc po nim na złamanie karku. Bo tylko we wszechświecie czas jest nieskończony, nasz czas ma niestety swój kres.

San Sebastian obsiadło głęboką, łagodnie wgryzającą się w ląd zatokę o nazwie La Concha, czyli muszla. Wzdłuż owej La Conchy wiła się, ograniczona kamienną balustradą promenada, a w dole, w czasie odpływu pojawiała się szeroka plaża. Tą promenadą szliśmy przed siebie. Mijanych przechodniów nie było wielu, słońce dawno już zgasło. Teraz tylko wilgoć ocierała się o nas i kłębiła się w powietrzu. A cień nam towarzyszył. Szła jesień!

W pewnej chwili ujrzeliśmy przechyloną przez kamienną barierę roześmianą dziewczynę. Roziskrzonymi oczyma wpatrywała się w dół, w pustawą plażę. A tam jej chłopak wydrapał właśnie patykiem na piasku taki napis : „KOCHAM CIĘ od 10.04.1996 do ∞ ”.

Przez ostatnie pięć tygodni nie odnajdywaliśmy wokół siebie ani jednego polskiego słowa. Ani jednego. A tu nagle, na prawie pustej plaży w San Sebastian staliśmy się świadkami milczącego wyznania miłości w polskiej wersji językowej. Dziewczyna była urzeczona. Chłopak był zakochany. Było to dawno temu!

Wczoraj zaś, przeglądając stare albumy, znalazłem to niegdysiejsze zdjęcie. Ciekawe co teraz u nich? Czym naprawdę okazała się dla nich owa nieskończoność?

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości