niktt niktt
1127
BLOG

Polski Le Roy Lancelot w Dijon

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 12

 

Dijon jest piękne. To stolica musztardy. Lecz to także urzekająca stolica Burgundii. A Burgundia to przecież nie tylko musztarda, ale też prawdziwa perła francuskiej monarchii. W rankingu piękności pokonuje wszystkie inne francuskie regiony ilością i atrakcyjnością zabytków, oraz bogactwem starych miast, chociaż Francja do krajów ubogich w zabytki wcale nie należy. W Dijon prawie każdy zaułek, każdy szczegół dostrzeżony w ciemnym kącie jakiegoś starego zabudowania ma w sobie coś takiego, co poruszy najwybredniejszy nawet umysł.

Idziemy ulicą Jana Jakuba Rousseau. Spoglądamy na dachy pokryte patyną czerwonej dachówki. To mnich i mniszka. Od setek lat te zmurszałe płaszczyzny przenikają się nawzajem, aby oddalać się, a potem znów niebezpiecznie zbliżać się do siebie. Kilkukrotnie skręcamy w głąb wąskich uliczek. Poprzez niedomknięte powieki wpółotwartych drzwi spoglądamy w ciemne korytarze domów i w głębokie studnie ich podwórek. Wreszcie docieramy do centralnego placu o nazwie Place de la Liberation. To wielka, przeźroczysta przestrzeń zagarniająca nieomal wszystko co znalazło się przed Pałacem Książąt i Stanów Burgundii. Wstępując w nią poczułem się też objęty ramionami burgundzkich książąt, co natychmiast uczyniło i ze mnie prawdziwego burgundczyka.

Sam plac przypomina nieco Piazza del Campo w Sienie, lecz raczej tylko bardzo nieco. Jest bowiem podobnie półkolisty, odrębny i lekko przechylony w jedną stronę. Lecz to wszystko!

Zaś Pałac Książąt i Stanów Burgundii to pokaźne, trójnawowe, klasycystyczno - barokowe pudełko, które zniewala ogromem, lecz nie zachwyca. Z tyłu za nim, trochę jakby z głupia frant, wyrasta, niczym fabryczny komin, wieża średniowiecznego, starego książęcego zamku – Tour Philippe le Bon, która po wyburzeniu samego zamku latami wykorzystywana była jako więzienie.

Bez pospiechu spacerujemy po Dijon. Co rusz przekraczamy niewidoczne granice wiedzy o przeszłości, o którą z lubością się ocieramy. Odnajdujemy ciemne miejsca gdzie działy się rzeczy niewyobrażalne, a pozostał po nich tylko suchy zarys jakiegoś milczącego muru, jakaś kamienna twarz bez nosa i oczu, stara przerdzewiała krata beznadziejnie odgradzająca nas od tego co kiedyś tu było. I tak, za sprawą absolutnego przypadku, trafiamy do prastarej katedry St. Benigne - miejsca, jak się okazało, magicznego.

Katedra St. Benigne to pozostałość po romańskiej bazylice z XI wieku i prawdę mówiąc nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ma skromną fasadę, którą flankują dwie wieże. Z romańskiej rotundy zostały tylko niewielkie fragmenty fundamentów. Ta katedra to nic nadzwyczajnego.

Ale to właśnie tutaj, w tej nieszczególnie pięknej katedrze St. Benigne w Dijon, pod posadzką jej nawy głównej, złożono do grobu księcia gniewkowskiego Władysława Białego - ostatniego z kujawskiej linii Piastów i niedoszłego kandydata do polskiej korony po zmarłym bezpotomnie królu Kazimierzu Wielkim. Losy tego księcia to pasmo przygód i niezwykłych zdarzeń. Stały się one przyczyną obdarzenia go przydomkiem polskiego Le Roy Lancelot.

Urodził się ów Władysław gdzieś między rokiem 1327, a 1333 jako jedyny syn księcia Kazimierza III panującego w Gniewkowie i Słońsku na Kujawach. Ożeniony z piękną księżniczką strzelecką Elżbietą – córką księcia Alberta, zaraz po jej rychłej śmierci sprzedał Władysław swoje księstwo Kazimierzowi Wielkiemu za sumę 1000 florenów i zaczął błąkać się po świecie.

Odnajdujemy go więc i w Jerozolimie, i w Pradze, w krzyżackim zamku w Malborku, i w papieskim pałacu w Awinionie, gdzie ponoć spotykał się z samym Urbanem V. Skutkiem licznych peregrynacji oraz spotkań z osobami świętobliwymi postanowił wstąpić do klasztoru, co też uczynił w Citeaux, przystępując w 1366 r. do zakonu cystersów, by po niecałym roku zmienić cystersów na benedyktynów w Dijon.

Do tej pory nic nadzwyczajnego w tym życiu się nie wydarzyło. Lecz nagły zwrot nastąpił zaraz po śmierci Kazimierza Wielkiego. Najpierw Władysław domagał się od powołanych na tron Andegawenów rekompensaty za odstąpienie od swych praw, a kiedy nic nie uzyskał pojawił się na czele zbrojnych w Wielkopolsce i na Kujawach i zajął kilka miast – Inowrocław, Włocławek i rodzinne Gniewkowo.

Szybko przez Andegawenów przegnany ukrył się w graniczącym z Wielkopolską Drezdenku u Ulryka von Osten, by jednak po dwóch latach, bo już w 1375 r. znów podjąć próbę dochodzenia tych praw przy pomocy tym razem już znaczniejszych sił m. in. oddziałów Ulryka von Osten, a także przybyłych mu na pomoc burgundzkich zbrojnych Filipa Śmiałego. Wtargnął wtedy znów na Kujawy, zdobył zamki w Złotoryi, w Raciążku i w Gniewkowie. Niestety i tym razem Władysław poniósł klęskę, pobity w decydującej bitwie pod Gniewkowem przez wojska królewskie.

Epilog tych zdarzeń rozegrał się pod murami zamku w Złotoryi gdzie Władysław został ranny w pojedynku z Bartoszem z Wezemborga. Znacznie poważniejszych ran doznał tam też inny pretendent do polskiego tronu, sprzymierzony z Adegawenami Kaźko Słupski. Właśnie te rany stały się ponoć przyczyną jego śmierci i ostatecznego rozstania się z marzeniami o polskiej koronie.

W tej sytuacji w układzie zawartym w Brześciu Kujawskim w roku 1377 Władysław Biały zrezygnował ze swych praw do spadku po Kazimierzu Wielkim i z praw do rodowych posiadłości w zamian za wypłacenie mu przez króla Ludwika pokaźnej sumy 10000 florenów oraz za funkcje opata benedyktyńskiego w klasztorze w Pannonhalma na Węgrzech.

Mimo polubownego zakończenia sporu Władysław już po dwóch latach znów zjawił się, tym razem w Gdańsku, co tak zaniepokoiło Ludwika, że ten czym prędzej wypłacił mu resztę obiecanej sumy. Dopiero wtedy Władysław wrócił do Dijon, gdzie wykupił od benedyktynów prebendę, dom gościnny i utrzymanie.

Zmarł w Strasburgu w 1388 roku. Zgodnie z jego wolą pochowano go jednak w katedrze Świętego Benigna w Dijon, gdzie zachowała się jego płyta nagrobna. Jest na niej wyryty napis: Dni MCCC octuagesimo octavo 1 Kal.Martii, co oznacza, że zmarł w dzień poprzedzający 1 marca 1388 r., a ponieważ rok 1388 był rokiem przestępnym, był to zatem dzień 29 lutego 1388 r.

Katedra jest pusta. Nie ma tu ani modlących się, ani zwiedzających. Słyszymy każdy nasz krok stawiany na kamieniach posadzki. W chłodnym powietrzu wirują drobniutkie skrawki kurzu. Światło ślizga się po szarych ścianach, ławki milczą. Znajdujemy przytwierdzoną do ściany płytę nagrobną. Jest szara jak ściana. Ślady rylca stały się niemal niewidoczne. Kamień też milczy, albo mówi bardzo cicho. Przez otwarte odrzwia katedry wpada za to zgiełk pędzącego miasta Dijon.

Zobacz galerię zdjęć:

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości