niktt niktt
570
BLOG

Opowiastka o pocałunku w Dzień Zaduszny

niktt niktt Rozmaitości Obserwuj notkę 6

 

Moja matka popadała teraz często w stan zamyślenia. Przez dłuższe chwile milczała, wpatrywała się gdzieś w przestrzeń, w jakiś nieokreślony punkt tej przestrzeni, którego poza nią nikt nie widział. Oczy miała przymknięte, a fioletowa obwódka jej powiek zdawała się być bardziej widoczna.

Sprawiała wtedy wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, nawet kilkakrotnie zaczynała coś mówić, jakieś pojedyncze słowa, ale zaraz potem rezygnowała. Milkła.

Ta jej rezygnacja, a w zasadzie jej powód nie był dla mnie jasny, ani jednoznaczny. Mogła nie móc znaleźć odpowiedniego słowa, a wszelkie poszukiwania okazywały się bezowocne. Mogła też, szukając tego potrzebnego słowa zapomnieć to, co chciała powiedzieć. Po prostu zapomnieć po co szukała tego słowa. Mogła też, nawet po znalezieniu tego cholernego słowa dojść do wniosku, że nie warto dopełniać niedokończonego zdania, bo to co chciała powiedzieć nie było wcale ważne. Mogło tak być. Ale to raczej nie było tak.

Matka po prostu przegrywała walkę z chorobą. Powoli, z każdą chwilą było jej coraz mniej, traciła cząstkę po cząstce samej siebie. Umykała od siebie. Odchodziła nieodwołalnie.

Siedziała teraz przede mną wpatrzona w ów niewidoczny punkt umiejscowiony gdzieś w przestrzeni pokoju, a fioletowe obwódki jej powiek podkreślały błękit blaknących oczu, który stawał się jeszcze bardziej błękitny.

Nie spodziewałem się wiele. Nawet nie zadawałem sobie trudu aby spróbować domyśleć się tego co chciała mi powiedzieć zanim po raz któryś zamilkła, bo nie spodziewałem się aby to było coś ważnego. Przecież wszystko już sobie powiedzieliśmy. Czasem o wiele za dużo. Czasem za dużo o jedno słowo.

I wtedy nagle zaczęła potoczyście mówić. Bez żadnych przerw, bez przystanków, bez poszukiwań słów, które dotąd tak nieznośnie umykały z jej pamięci. Mówiła płynnie, bez zająknięcia.

Opowiastka mojej matki 

Wiesz, to była chyba wiosna 1947 roku. Może to był maj. W każdym razie było bardzo ciepło. To był bardzo ciepły wieczór. Szliśmy ulicą Andrzeja. Słychać było gwar rozmów, szum tramwajów i chyba odgłosy samochodów z ulicy Piotrkowskiej.

Ja nie miałam wtedy siedemnastu lat i jeszcze nigdy nie całowałam się z chłopakiem. Nie wiedziałam jak to jest z tym całowaniem.

Pachniało mi wtedy to wiosenne powietrze. Nie pamiętam tego zapachu, ale pamiętam wrażenie tamtego zapachu świeżego powietrza, które może w ogóle nie pachnie, a tylko tak się wydaje dziewczynie, kiedy nie ma jeszcze siedemnastu lat. A ja nie miałam.

Nie miałem pewności czy chcę tego słuchać. Miałem niejasne odczucie, że już kiedyś słyszałem tę opowieść, bo lubiła się powtarzać, więc chcąc jej przerwać powiedziałem sucho: "Już mi to kiedyś opowiadałaś".

Nic podobnego. Nie opowiadałam ci tego. Nikomu jeszcze o tym nie opowiadałam. Nikomu!

Nie powinnam o tej porze spacerować, bo dawno powinnam być w domu na Chojnach. Było późno. Z centrum Łodzi na Chojny – jak wiesz - jechało się długo tramwajem. Dawno powinnam być już w domu. Twoja babcia Agnieszka nie tolerowała spóźnień. Ja jednak nie wracałam, lecz szłam z nimi. Szliśmy w trzech parach. Ja ze Staszkiem. On był bardzo przystojny. Podkochiwałam się w nim. Był ode mnie o kilka lat starszy. Pamiętam, że strasznie bałam się tego spóźnienia do domu, a pomimo tego szłam dalej. Pewnie rozmawialiśmy. Oczywiście, że nie pamiętam o czym. Pewnie o niczym. Jakie mogą być rozmowy dzieciaków w tym wieku. Wtedy uważaliśmy, że zmienimy świat. Wojna dopiero co się skończyła i wszystko wydawało się nam takie proste i piękne. Proste i piękne.

Byłam nieśmiała. Bardzo nieśmiała. Więc kiedy Staszek mnie objął, a potem próbował pocałować to ja nie bardzo widziałam co mam zrobić. Co powinnam w takiej sytuacji zrobić. Nie chciałam go urazić, ale całować się to ja ani nie umiałam, ani nie za bardzo chciałam. I wiesz co? Wiesz co on wtedy zrobił? On mnie ugryzł! Zrobił mi ślad. Głupiej siedemnastolatce, co to jeszcze nigdy się nie całowała zostawił na ciele ślad swej szczeniackiej namiętności.

W domu udałam, że się uderzyłam o stolik nocny kiedy kładłam się spać. Narobiłam wrzasku, a wszyscy domownicy mi współczuli. Twoja babcia Agnieszka przykładała mi nóż płaską stroną, aby nie było opuchlizny, a dziadek żalił się następnego dnia rano sąsiadom jakie to niebezpieczeństwa czyhają na piękną dziewczynę, kiedy to skutkiem niespodziewanego kontaktu z nocnym stolikiem może doznać bolesnego urazu twarzy.

Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam, że to Staszek mnie ugryzł, pozostawiając ów, jakże kompromitujący ślad. To była moja tajemnica. Mówię o tym po raz pierwszy.

                                                              ****

Za miesiąc już nie żyła. Zmarła w maju. Tegoroczny maj był tak samo ciepły jak tamten.

Już wówczas zastanawiałem się dlaczego to zrobiła? Dlaczego tuż przed swą śmiercią obdarzyła mnie tą, w gruncie rzeczy błahą opowiastką? Ckliwym wspomnieniem niezbyt mądrej dzierlatki. Dlaczego uważała, że tę sprawę należy jeszcze przed swoją śmiercią załatwić? Dlaczego chciała opowiedzieć o tym, że kiedyś, w zupełnie zamierzchłej przeszłości, okłamała rodziców. Że zostali przez nią oszukani, że niepotrzebnie jej współczuli, bo na współczucie raczej nie zasługiwała, że babcia Agnieszka niepotrzebnie przybiegła z tym nożem płaską stroną, a dziadek niepotrzebnie sąsiadom opowiadał... itd.

Może odchodząc chcemy rozliczyć się z każdej błahostki, nawet tej najbardziej błahej?

Może pamięć, że kiedyś oszukaliśmy swoich rodziców jest tą najboleśniejszą?


 

 


 


 


 


 


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości