niktt niktt
485
BLOG

Ogród Claude'a Moneta

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Siedzimy pod ociekającym kolorami kawiarnianym parasolem, u stóp Chateau Gaillard – twierdzy Ryszarda Lwie Serce. Jesteśmy w wietrznym miasteczku o nazwie Les Andelys, które kamiennymi domkami stacza się wprost ku brzegom Sekwany. Nad nami góruje kamienna bryła zamku, a bezludną uliczkę zamyka koronkowy ażur kościoła.

Wiatr nie ustaje w wysiłkach by wyrwać co smakowitsze kolory z barwnego płótna parasola. Espresso w maleńkich fajansowych filiżankach stygnie, a Normandia wilgotnym chłodem osiada na naszych spierzchniętych ustach. Rozpostarliśmy mapę. Przycisnęliśmy ją dłońmi do okrągłego blatu stolika, aby jej wiatr nie porwał i w milczeniu wpatrujemy się w barwną papierową przestrzeń.

Cóż dalej? Jest jeszcze wcześnie. Nasza toyota wtulona w ścianę zamkowego wzgórza czeka cierpliwie na miniaturowym parkingu. Wszystko jest możliwe. Możemy pojechać gdzie dusza zapragnie - gdziekolwiek, wszędzie i nigdzie. Przez najbliższy miesiąc Francja będzie nasza!

Pojedźmy zatem do Giverny! To niedaleko stąd. Tylko 40 kilometrów.

Jedziemy asfaltową, leniwie wijącą się drogą, dróżką zaledwie. Pola pełne ściernisk lśnią butwiejącym kolorytem, zaś intensywna zieleń rozbłyska czasem zza zakrętu. Jedziemy do zapadłej dziury, gdzie do wygodnego życia znalazł sobie miejsce facet, którego obrazy dziś wiszą w muzeach całego świata. Droga jest kręta i bezludna. Czasem pojawi się jakiś rolnik na traktorze, przemknie zaspany lis, czy prześlizgnie brązowy liść zwiastujący rychłą jesień. Kiedy droga wreszcie się kończy – odnajdujemy śmiesznie maleńką siedzibę merostwa. Zostawiamy tu samochód i bezludną uliczką schodzimy w dół, ku domniemanemu centrum.

Wiatr już przycichł. Ze sklepu z antykami wyszedł siwobrody facet w słomianym kapeluszu i minął nas bezgłośnie. Miał dłonie poplamione farbami i pachniał werniksem.

Jest ciepło. Słońce rozgrzewa bezwstydne pelargonie wychylone zza kamiennych ogrodzeń i delikatnie muska szalone hortensje. Na skrzyżowaniu dwóch wąskich uliczek zobaczyłem tabliczkę z napisem – Droga do muzeum Claude'a Moneta.

Claude Monet przez z górą trzydzieści lat zaznawał w tym zakątku rzadko mąconego szczęścia. W oddali od zgiełku Belle Epoque obcował ze swoim rajskim ogrodem, którego uroki metodycznie przenosił na płótno. Teraz te barwne dalie i wilgotne nenufary zamknięte w złocistych ramach błąkają się gdzieś po świecie. Mimo, że kolorowe płatki kwiatów dawno już poschły, a czas przemielił je w niedostrzegalny pył, to malarz Claude Monet uczynił je nieśmiertelnymi.

Ciekaw byłem tego miejsca.

Kiedyś spoglądałem przez okno ponurej celi Van Gogha na warzywnik klasztoru San Remy. Klasztorny ogród, utrwalony na tak licznych płótnach, wciąż miał w sobie nutę smutnej ekspresji. Widziałem też w Arles spróchniałą ławkę w ogrodzie domu wariatów, gdzie Van Gogh zmagając się z chorobą, ponoć lubił przesiadywać.

W mych wielu francuskich peregrynacjach udało mi się także zajrzeć do ogrodu Paula Cezanne'a w jego ukochanym Aix–en–Provence. Ogród teraz mocno zaniedbany, zacieniał atelier mistrza. Gdyby Paul Cezanne żył, nie dopuściłby do tego na pewno.

Lecz to co zobaczyłem w Giverny było czymś zgoła innym. Oto bowiem ujrzałem tam drżące od brzęczenia owadów i uginające się pod ciężarem odurzających zapachów kaskady stubarwnego kwiecia, które dom Moneta otaczały zewsząd.

Monet tworzył tu swoje obrazy oddając po prostu pogodę tego miejsca. Bo zaiste, wystarczyło znaleźć się tutaj, aby zaraz chcieć uczynić coś takiego, co pozwoliłoby zachować to miejsce w pamięci na dłużej, niż tylko na chwilę.

Rozłożysty dom z pastelowymi okiennicami stojący ponad ogrodem jest jasny, obszerny i wygodny. Wszystko wewntątrz jest tak poukładane, aby skłaniało do miłego spędzenia czasu. Do wygodnego i twórczego życia.

Salon i palarnia oraz kuchnia są na parterze. Przedmioty i drobne rzeczy poustawiano tu tak jak to zostało kiedyś utrwalone na licznych fotogramach. Wiklinowe fotele w palarni odchylono, jakby je mistrz przed chwilą pozostawił, bibeloty tak samo jak kiedyś rozrzucono.

A na piętrze jest sypialnia z pysznym widokiem na ogród. W oddali widać staw z nenufarami.

Jest coś poruszającego kiedy wkraczamy do miejsc przynależnych komuś, kogo już nie ma. Kiedy zanurzamy się w pozostawionych w papierach, w książkach, w cudzych drobiazgach.

Przed miesiącem tak samo wkroczyliśmy w świat mojej matki, dewastując go nieodwracalnie. Będąc tam przez chwilę, dotykając porzuconych w nieładzie długopisów, znajdując nagle ukrytą paczkę zakazanych papierosów, odłożoną i niedoczytaną do końca książkę, nieskończoną krzyżówkę z nieodgadnionym hasłem, coś chwyta za gardłlo. Oto bowiem dostrzegamy, że umyka nam resztka czyjegoś człowieczeństwa. Takie drobiazgi świadczą przecież o istocie człowieka. Umyka nam więc ona i staje się nie do odgadnienia.

Opuszczamy nostalgiczne Giverny w deszczu. Siąpi on niedbale, zraszając nas zaledwie. Mijamy niewielki hotelik z kawiarenką u wejścia, gdzie – jak głosi tablica – siadywali przy kawie z Monetem jego niezwykli goście - Renoir, Cezanne, Rodin, Sisley, Mary Cassantt i wielu innych.

Dzisiaj metalowe krzesełka są puste. Nikogo tu nie ma. Może to z powodu deszczu...?

Zobacz galerię zdjęć:

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości