niktt niktt
662
BLOG

Kot i portugalska Bragansa

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Nazwaliśmy go Daktyl.

Był paskudny, acz zastanawiający. Sierść miał w kolorze daktyla właśnie, choć robaczywego. Ta jego sierść w dziwnym kolorze poruszała się od namiaru robactwa. W lecznicy powiedziano, że to wszoły. One powolutku, lecz nieuchronnie zjadały go.

To był kocur. I to niemłody.

Leżał przez wiele dni na chodniku. Nie reagował ani na przejeżdżające samochody, ani na obojętnie mijających go przechodniów. Też był obojętny. Nie jadł. Drzemał. Powoli zapadał się w siebie. Pewnie gdyby nie jego niecodzienny kolor nikogo by nie zainteresował. Ot, taki zdychający kot. I co z tego. Tysiące kotów, i nie tylko, zdycha wokół i nikogo to nie obchodzi. Zaiste, świat ma przecież ważniejsze sprawy na głowie.

 

Nie chcieliśmy wcale żadnego kota. Ani tym bardziej kocura. W domu jest już kotka, więc kocur nie był nam do niczego potrzebny. Tym bardziej, że zaraz wyjeżdżaliśmy na miesięczny urlop do Portugalii. Kto w tym czasie zajmie się kocurem w kiepskim stanie? Naszą cudną kotką to co innego. Ale kocurem. Nie pierwszej młodości. Prawie zdychającym i do tego zjadanym przez wszoły. A jednak wzięliśmy go. Kiedy ujrzeliśmy tego kota dogasającego na chodniku, to nie potrafiliśmy już, ot tak sobie, zostawić go na pastwę losu. Dostał legowisko w garażu, regularne jedzenie, no i co kilka dni kontrolną wizytę u weterynarza.

 

Powoli dochodził do siebie. Był bardzo ufny i garnął się do ludzi. Od razu wskakiwał na kolana. Nie wszyscy na to pozwalali, bo wciąż wyglądał paskudnie. Ale z dnia na dzień coraz lepiej.

W połowie sierpnia pojechaliśmy na zaplanowany urlop. Kotami zajął się Jędrek. Przychodził dwa razy dziennie i je karmił. Kotkę wypuszczał do ogrodu, aby wieczorem zamknąć ją w domu. Daktyl zaś mieszkał w garażu. Kupiłem mu obrożę z maleńką kapsułą adresową, gdzie napisałem: Kot Daktyl. Mieszka tu i tu. Nr telefonu etc. Nie był to już kot anonimowy. Gdzieś mieszkał i miał telefon. To dla kota jest ważne. Koty, jak wiadomo, są bardzo czułe na punkcie swego ego.

 

W drugim tygodniu naszej wędrówki znaleźliśmy się w Bragansie.

Ach, jaka piękna jest Bragansa. Ta prastara stolica Portugalii zagubiona jest gdzieś w górzystym krajobrazie północy, nieco uśpiona pomiędzy krętymi i wąskimi drogami, otoczona soczystą zielenią pól i chłodem lasów. To niewielkie miasteczko uginające się pod brzemieniem historii.

Znaleźliśmy tam tani hotelik za 35 E ze śniadaniem i zaraz po odświeżeniu się ruszyliśmy w miasto. Zapadał zmierzch. Gorące powietrze siadało na kamieniach zmęczonych upałem. W kawiarnianych ogródkach mieszkańcy podejmowali niedokończone wczoraj rozmowy. Światło zapalało się i gasło. Jakaś urocza Portugalka poprowadziła nas ku zamkowym wrotom, czy raczej ku wrotom cytadeli, bo zamek jest tylko częścią ufortyfikowanej całości. A całość jest niewielka, do ogarnięcia myślą i wzrokiem. Wszystko ze zmurszałego kamienia. Nadszedł w końcu zmrok. Kościół był już zamknięty, zamek zresztą też. W ciemności wiekowe mury nabierały różnych kształtów, a wątłe promienie, nie wiadomo gdzie zrodzone, ślizgały się po otynkowanych ścianach i czepiały niezidentyfikowanych przeznaczeń. Księżyc, niczym kocur, tarł swą srebrzystą sierść o kościelną wieżę, aby wreszcie przepaść w kamiennej czeluści bramy, nazwanej, o ironio, Porta de Sol.

Z oddali dobiegały głosy rockowej kapeli, ludzie jak cienie snuli się pomiędzy nielicznymi plamami świateł. Zasiedliśmy w ogródku kawiarni na wprost kościoła i wieży zamku. Zamówiliśmy czerwone wino i sączyliśmy je powoli smakując tę chwilę. Chwilo trwaj!

Zadzwonił telefon.

Czy ma pan kota imieniem Daktyl? Pragnę więc pana powiadomić, że ten pański kot dziś od południa wyleguje się na naszym tarasie, a teraz przeniósł się na kanapę, gdzie - jak należy sądzić - zamierza spędzić noc. Co robimy?”

No ale cóż ja mogę zrobić będąc w Portugalii? Jutro syn podjedzie do państwa i kota odbierze. OK. A gdzie jest teraz kot? Aż tak daleko zaszedł. A to ci dopiero. To kilometr od domu.”

W Portugalii byliśmy ponad miesiąc. Odwiedziliśmy Bragę i Porto, Beję, Serpę i Guimares, Evorę, Coimbrę i Lizbonę. I wiele innych miast i miasteczek oraz niezwykłych miejsc. Spędziliśmy jakiś czas nad wilgotnym Atlantykiem oraz w gorącym i suchym powietrzu głębi kraju. Lecz wszędzie gdzie tylko się znaleźliśmy, aż kilkanaście razy, odbieraliśmy telefony informujące nas o wędrówkach Daktyla. Im dalej zapuszczaliśmy się w głąb Portugalii, tym bardziej Daktyl oddalał się od garażu. Jędrek przywoził go potem z powrotem do domu, albo on wracał sam dobrowolnie.

Jednak kiedy z końcem września i my wróciliśmy do Polski, Daktyla już od tygodnia u nas nie było. Jego karma stała w garażu nietknięta. Pogodziliśmy się z tym, że znalazł sobie dom gdzie indziej. Koty są niezależne. Niczego nie można im narzucić. Cenią nade wszystko wolność.

Aż tu nagle telefon.

Pana kot jest u mnie. Stał zmoczony pod blokiem. Więc wzięłam go, bo mi się go żal zrobiło. Nawet obcięłam mu pazury, bo nie wiedziałam, że on jest czyjś. Weźmie go pan sobie. Ja mieszkam na Osiedlu Niepodległości.”

Kurcze – to przecież na drugim końcu miasta

Daktyl wyglądał świetnie. Gdyby nie obroża i kapsuła z adresem nie uwierzyłbym, że to wciąż ten sam kot. Zupełnie stracił swój dotychczasowy daktylowy kolor. Jest teraz kotem czarnym z lekką nutką dekadencji w kolorze czekolady. Od miesięca nigdzie już nie oddala się. Dużo je i śpi. Swoje tajemnice trzyma przy sobie.

Zobacz galerię zdjęć:

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości