I wtedy ujrzałem rzecz nieprawdopodobną.
Oto jeden z chłopców, stojąc naprzeciw szarżującego byka, w chwili kiedy znalazł się tuż przed jego pyskiem, nagle wzbił się niczym motyl nad byczym karkiem, zrobił w powietrzu kilka obrotów i spadł za jego zadem.
Oniemiałem! Publika szalała. Byk zgłupiał. Zatrzymał się, rozejrzał, przekręcił głowę i zawrócił.
Pomyślałem, że śnię. Że przez chwilę uległem jakiemuś złudzeniu, jakiejś halucynacji.
To było niewiarygodne. Oto widok wzlatującego ponad byczym cielskiem chłopca, widziany wielokrotnie na kreteńskich freskach i kontestowany przez większość naukowców jako niemożliwy do wykonania, nagle ziścił się w tym maleńkim, zapomnianym miasteczku Tafalla w krainie Navarry.
Śniłem? Lecz nie śniłem! W żadnym wypadku nie śniłem.
Chłopcy wciąż skakali. W locie niczym ważki wykonywali ewolucje i lądowali w tumanach kurzu. Aż wreszcie jeden z nich zaryzykował skok ponad bykiem, mając oczy zasłonięte czarnym płótnem. Pędzące na niego bydle lokalizował jedynie słuchem.
Może tętent byczych kopyt, może szelest wzbijanego i opadającego piasku, a może drganie rozpalonej powierzchni areny stawały się jemu zwiastunem. Może w kojącej ciszy wypełniającej całą przestrzeń areny, w absolutnej ciszy milczenia zamarłej w oczekiwaniu publiczności, ów chłopak uchwycił krótki moment, ten ułamek sekundy kiedy to właśnie powinien wystrzelić w górę i jak kamień opaść dokładnie w tym, a nie w innym miejscu.
Wszystko wydawało się takie lekkie, oczywiste, proste i łatwe do wykonania. W żadnym wypadku nie było to niebezpieczne. Ależ skąd. Widzieliśmy z jaką łatwością chłopcy wykonywali swoje ewolucje. Zachwycona publiczność ciągłym aplauzem dodawała im animuszu. Kobiety machały chustami, a mężczyźni kręcili z uznaniem głowami.
Po kilkudziesięciu minutach tych zmagań każdy byk czuł się już zagubiony. Był zupełnie bezradny wobec ludzkiej inteligencji, sprytu i fizycznej sprawności. Aż w końcu zmęczony i wyśmiany stawał w miejscu zniechęcony. Wtedy chłopcy klękali przed nim, składali elegancki ukłon i na tym kończyli swój pokaz.
Oswoiłem się z tą niezwykłością. Szybko uznałem ją za oczywistą. Zbyt szybko!
Nagle, przy którymś z rzędu skoku chłopak pomylił krok. Może źle ocenił odległość, może na chwilę utracił koncentrację. Lądując potknął się i upadł. To był moment. Na ułamek sekundy sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Lecz byk tego nie przegapił. Nie zamierzał stracić takiej okazji. Dopadł leżącego i bezlitośnie rozorał jego ciało. Krew zmieszała się piaskiem.
Aplauz zamarł w ustach kobiet. Wstaliśmy i wpatrywaliśmy się w oszalałe z wściekłości zwierzę, nie mogąc nic zrobić. Zaległo milczenie. Zza barier wybiegli jacyś ludzie. Machali czerwonymi muletami, wymachiwali rękami i chustami, próbując odwrócić uwagę oprawcy. Bezskutecznie. Byk bódł leżącego bezwładnie chłopaka. Krew powoli zmieniła barwę jego białej odzieży.
To trwało. To trwało długo.
Wreszcie przestał. Odbiegł w przeciwną stronę. Chłopaka pochwycono na ramiona i wyniesiono poza konchę areny. Staliśmy w milczeniu. Głowa przy głowie. Twarz przy twarzy. Cisza trwała. Żar wciąż spływał z nieba. Byk zaś biegał, atakując drewno balustrad.