niktt niktt
470
BLOG

Perypetie atrakcyjnej panny młodej w miasteczku Santiago

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Jest bezchmurny poranek. Piję wolno kawę, a słońce świeci wprost w drzwi namiotu. Siedzę otulony jego promieniami i wpatruję się w tę gorejącą kulę. Zaraz zacznę pisać. Opiszę wczorajszy dzień, bo ten przedwczorajszy, tak jak każdy poprzedni dzień włóczęgi po Portugalii już opisałem.

Wczoraj byliśmy w niewielkim Santiago. Wędrowaliśmy po nagrzanych słońcem uliczkach tego miasteczka, po pustych placach i zakamarkach, pustych - bo potworny upał uwięził większość mieszkańców w domach. Temperatura o wiele przekraczała 35 ºC. Kamienie krętych ulic nagrzały się do czerwoności. Białe elewacje domów pokryte, gdzieniegdzie lśniącymi w słońcu azulejos, wzmagały tylko poczucie uwięzienia. Aż w końcu trafiliśmy do punktu informacji turystycznej, a stamtąd, kierując się wskazówkami starszej pani tam pracującej, bez trudu znaleźliśmy drogę do zamku i kościoła na szczycie wzgórza.

W kościele był ślub. Panna młoda właśnie zajechała seledynowym pontiakiem, a goście weselni, pomimo upału, w galowych ubraniach, panie na wysokich obcasach, panowie w czarnych garniturach i pod krawatami zbierali się u wejścia, bo uroczystość miała się dopiero rozpocząć.

Panna młoda musiała najpierw jednak pokonać sporą ilość schodów, co jak się potem okazało, prawie uniemożliwiło jej udział we własnym ślubie. Tren bowiem był zbyt długi i tym samym zbyt trudny do przetransportowania. Stała więc młoda u podnóża kościoła, opierając nogę na pierwszym stopniu i bezradnie się rozglądała. Piękne drużki uśmiechały się uroczo, lecz z tego absolutnie nic nie wynikało, zaś dzieci, co to miały ten tren ponieść, zabawiały się między sobą, strojąc głupie miny. 

Uroczystość nie mogła się zatem rozpocząć. Goście coraz bardziej nerwowo zaczynali się wiercić, szmer rozmów stawał się coraz głośniejszy, a sytuacja nabrzmiewała niezręcznością.

W końcu ojciec panny młodej, dotychczas sprawiający wrażenie zagubionego, a nawet w pewnym sensie, słabo rozgarniętego, nagle zdecydowanym ruchem chwycił w swe wielkie dłonie spracowanego portugalskiego chłopa zwoje białego tiulu i powiódł córkę przed ołtarz.

Z tego wniosek jest taki, że nawet nierozgarnięty ojciec panny młodej w pewnych okolicznościach może okazać się jedynym zdolnym do ujęcia sprawy w swoje ręce i pchnięcia jej do przodu.

Na samą uroczystość do kościoła już nie wchodziliśmy, bo byliśmy w T-shirtach i krótkich portkach, a towarzystwo, jako się rzekło, było bardzo wykwintne, więc nasz udział mógłby być pewnym dysonansem.

Obeszliśmy za to znajdujący się tuż obok zamek, wokół jego murów. Zamek, początkowo mauretański, następnie odbity przez templariuszów, a po ich likwidacji przejęty przez Zakon Chrystusowy, czy jakoś tak, teraz służy miasteczku jako cmentarz. Wokół jest park urządzony ze środków unijnych. Wszędzie cicho i spokojnie. Ale gorąco!

Jedziemy do Beji.

Beja to 30-tysięczne miasteczko, które niczym oaza wyłania się ze świeżo zaoranych pól. Jedzie się do niej 54 km przebijając się przez prawie pustynny krajobraz w kolorze ochry. Widać czasem zbite w gromadę zwierzęta próbujące odnaleźć trochę cienia pod wysychającą kępą drzew. Beja, jednocześnie z drugim, dużo mniejszym, bo tylko 3-tysięcznym, znajdującym się tuż obok, miasteczkiem o nazwie Serpa, to biegun gorąca w Europie. Temperatury ponoć nader często przekraczają tutaj 40 ºC. Lecz kiedy przybyliśmy do Beji było tam zaledwie 35 ºC.

Beja to starożytne Pax Juliana - miasto założone w 40 roku n. e. Przetrwało ono pod kilkoma, zmienianymi nazwami zarówno Maurów jak i rekonkwistę. To tu znajduje się niewielki kościółek z VII wieku pod wezwaniem St. Armaro, który jest najstarszą sakralną budowlą w Portugalii.

Ulice Beji są pięknie różnorodne. Otoczona murami sprawia wrażenie wypełnionej treścią pełną znaczeń. Chodzimy po niej, by nie powiedzieć, że po niej błąkamy się, co chwila napotykając na coś tak zachwycającego, tak zastanawiającego, tak bardzo niecodziennego. To miasto sprawia wrażenie nadmorskiego, mimo, że do oceanu jest stąd daleko. W końcu natrafiamy na muzeum ulokowane w starym klasztorze na Placu Rewolucji.

Ach, jakże wspaniałe jest to muzeum! Ornamentyka przyklasztornego kościoła, jak i samego klasztoru, klasztornych sal oprócz zwykle dekoracyjnego charakteru azulejos dodatkowo daje takie efekty nasycenia niesamowitym bogactwem, że wprost zapiera dech. A jeszcze do tego wystawiono tam świetne malarstwo sakralne, sakralną rzeźbę, a także starożytne wykopaliska ze stanowisk archeologicznych w samej Beji oraz jej okolic. Wyszliśmy naprawdę zszokowani, że w tak niewielkiej miejscowości jaką jest Beja, może być tak bogate muzeum.



Zobacz galerię zdjęć:

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości