niktt niktt
444
BLOG

Toskania, Sardynia i kwestia sznurka

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

 

Camping nazywa się Colleverde i jest bardzo ładny.

Pięknie rozłożony na wzgórzu za miastem, wśród platanów, cyprysów, w parkowej prawie scenerii. Stanowiska namiotowe poprzedzielane są drewnianymi płotami. No i jest tu bajecznie cicho! Wreszcie jesteśmy wyspani, wymyci i wyciszeni.

Liście z drzew już mocno opadają, a camping będzie czynny jeszcze tylko do końca tygodnia.Zbliża się więc jesień, także w Toskanii. Pomiędzy namiotami zupełnie swobodnie, bez żadnych oznak bojaźni, przechadzają się kosy - widać że są tutaj z ludźmi blisko. Tuż za naszym namiotem mieszka jaszczurka.

Przed chwilą przebiegła wiewiórka. Trochę inna niż nasze - miała ciemniejsze futerko i dużo bardziej okazały ogon.

Wracając do wczorajszego dnia, to po raz pierwszy przyszło nam rozstawiać namiot po zmroku. Słońce teraz zachodzi już o 19.45. Nie sprawiło nam jednak to żadnego problemu, bo wszystkie czynności - jak się okazało - mamy opanowane do perfekcji, a i każda rzecz w samochodzie ma też swoje stałe miejsce.

Na koniec, jak zawsze pozostał do zawieszenia sznurek.

Sprawa sznurka jest sprawą bardziej skomplikowaną, niż by się wydawało.

Sznurek jest dla Grażynki tym, czym dla kocura obsikiwanie. Oznacza w ten sposób rewir.

Nie ma takiej siły, aby przekonać Grażynkę, że ręczniki można by z powodzeniem suszyć gdzie indziej, choćby na płocie obok. To nie wchodzi w rachubę!

Sznurkiem na campingu Grażyna określa zawłaszczony teren, który od tej pory już bezapelacyjnie należy do nas.Wszystko inne jest dalej umowne.

Stolik, krzesełko, czy nawet namiot można w każdej chwili przesunąć w tę, czy w inną stronę, a sznurka nie można! Bo sznurek jest zbyt mocno osadzony w rzeczywistości, aby go przesuwać. Jest przyczepiony do dwóch stałych punktów w campingowej przestrzeni - najczęściej do drzew, które pełnią rolę kamieni granicznych. Sznurek przekształca zatem granicę nierealną i umowną, w granicę absolutnie rzeczywistą.

Sznurek jest ważny. Nie zdarzyło się jeszcze abyśmy nie zawiesili sznurka. Namiot rozstawialiśmy setki razy - a na koniec Grażynka zawsze wyciąga sznurek i precyzyjnie wskazuje punkty, pomiędzy którymi mam go rozwiesić.

Ze sznurkiem jest z kolei bardzo mocno związany stary, płócienny woreczek gdzie Grażynka przechowuje kolorowe klamerki. Przytwierdza nimi zawieszone na sznurku rzeczy. Ręczniki i wszystko inne. Żadna rzecz nie pozostaje zabezpieczona tylko jedną klamerką. Minimum dwie! A rzeczy co cenniejsze, jak na przykład spodnie, nawet trzema. To definitywnie przesądza o wielkości zaanektowanej przestrzeni. Bo sznurek można jeszcze zawsze zerwać, choć nasz sznurek do zerwania zupełnie nie nadaje się - Grażynka na ogół zabiera sznurek ze stalowym rdzeniem.

No, ale teoretycznie każdy sznurek można zerwać, albo przeciąć.

Lecz zwalić na ziemię cudze ciuchy i do tego przytwierdzone trzema plastikowymi klamerkami w różnych kolorach, no to już zupełnie co innego. To jest poważny incydent graniczny!!

Z takiego czegoś to nawet półślepy daltonista nie wytłumaczyłby się.

Sznurek jest więc ważny, no bo kwestia granic nigdy nie była sprawą błahą!

Dziś spędzamy pierwszy od trzech tygodni dzień bez Sardynii.

Pomimo, że wczoraj mieliśmy tu temperaturę nawet wyższą niż na wyspie ( +34 C), to jednak odczuwa się już nadchodzącą jesień. Może dzieje się tak dlatego, że tu w Toskanii w przewadze są drzewa liściaste, których na Sardynii, poza eukaliptusami i dębami korkowymi, w ogóle nie ma. A drzewa liściaste jako pierwsze wyczuwają jesień.

Słońce - pomimo, że też przecież gorące - świeci tu jakby bardziej jesiennie.

Jadąc przez Toskanię - mimo, że wczorajsza droga była męcząca - trudno nie odczuwać zachwytu. Co chwila otwierają się widoki coraz bardziej urzekające.

Toskania jest dość górzysta - może trafniej byłoby ją określić jako pagórkowatą - a na tych pagórkach wszędzie wyrastają stare, najczęściej pamiętające jeszcze czasy renesansu, albo i starsze zabudowania - pałace, wille i budynki tłoczni win.

Cyprysy przecinają ciemnymi smugami pola, w kolorze lekko przybrudzonej żółci i sieny palonej, a tarasami w dół schodzą winnice.

Kolory w Toskanii są wyraziste, powietrze czyste. To bajeczna kraina - i z niej pochodzą przecież te wspaniałe renesansowe kształty naszych pałaców i kościołów.

W Toskanii wszystko się udaje, bo powstaje samo z siebie.

W tej krainie starożytnych Etrusków i Rzymian, później opanowanej przez bezwzględnych Medyceuszy, zawsze panował dobrobyt, z krótkimi przerwami na wojny i zarazy. Teraz Toskańczycy zajmują się głównie produkcją win, no i turystyką. I też sobie nie krzywdują. Bo wino z tak pięknej krainy musi dobrze smakować.

Jest godzina 10.30.

Telefon w dalszym ciągu ładuje się, więc wspomnę jeszcze o paru rzeczach, a o Sardyni w szczególności.

A więc Sardynia jest dzika w swoim wnętrzu.

Mimo, że Sardyńczycy są nad wyraz uprzejmi - kobiety są tu maleńkie i ładne, a mężczyźni mali i niezbyt urodziwi - to wszyscy oni są dzicy. Tę dzikość widzi się w ich spojrzeniach. Zapewne ta wrodzona dzikość sięga jeszcze czasów nurag, a późniejsza historia Sardynii tylko ją pogłębiała.

Na przykład w Allgero, przez 300 lat panowania tam Katalończyków, żaden Sardyńczyk nie mógł po zmierzchu znaleźć się w granicach miasta, bo karano go za to śmiercią. Wszyscy - i to już od czasów starożytnych - traktowali Sardyńczyków źle, albo bardzo źle. Sardyńczycy, tak jak Korsykanie, czują do dzisiaj silną niechęć do metropolii, bo zawsze byli przez te metropolie nieludzko wykorzystywani.

Sardynia ma najpiękniejsze plaże!

Tak pięknych plaż z drobniutkim, złotym, mieniącym się w słońcu piaskiem, oraz zupełnie nieprawdopodobnie błękitnym morzem, nie widziałem nigdzie w Europie. Już te plaże, które widzieliśmy - a widzieliśmy przecież jedynie skrawek sardyńskich plaż, mimo, że objechaliśmy wyspę dookoła - a więc już tylko te plaże, które widzieliśmy, pozwalają jedno stwierdzić - sardyńskie plaże są bajkowe!

Sardynia najbardziej sardyńska jest w głębi wyspy. Tam nie dotarła jeszcze turystyka w komercyjnym wydaniu. Ludzie żyją tam po swojemu i tam jest najfajniej.

Na wschodnim wybrzeżu Sardynii wypoczywają przede wszystkim Włosi. Innych nacji prawie się nie spotyka. Czasem tylko trafi się Niemiec, Francuz lub Holender.

Na wybrzeżu zachodnim najwięcej jest natomiast Niemców.

A na północy - na Costa Smeralda i w Porto Cervo na przykład - a więc w ulubionych miejscach najbogatszych - narodowość nie ma w ogóle żadnego znaczenia. Diabli wiedzą skąd oni się tu wzięli i w jaki sposób udało im się zgarnąć taki wielki kawałek tortu?

Sardynia to przede wszystkim wieś. Wsie i małe miasteczka są na wskroś sardyńskie. Miasta duże, takie jak Calliari czy Sassari noszą ślady obcego panowania. Budowano tam różnie - w zależności od tego, kto akurat panował nad tą wyspą.

Pizańczycy i Genueńczycy inaczej, Wenecjanie i Hiszpanie jeszcze inaczej.

A wcześniej, starożytni Fenicjanie i Rzymianie.

Lecz nigdy rodzimi Sardyńczycy!


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości